Tajlandia na własną rękę – pierwsze spotkanie

,

Bilety kupione, noclegi wybrane, plan wyjazdu opracowany – i co dalej?! Jadąc do Tajlandii nie wyjeżdżamy do kolejnego europejskiego kraju, gdzie w zasadzie poza językiem, to większość rzeczy nie może nas zaskoczyć (nie umniejszając europejskim państwom, które również oferują bajeczne widoki, ciepłe rodzinne klimaty i wiele, wiele innych atrakcji, ale mimo wszystko wciąż są to kraje zachodniej kultury). Jadąc do Tajlandii trzeba przygotować się na inne standardy, inną atmosferę, inny sposób bycia Tajów, które jednym przypadną do gustu, a u innym wzbudzą tęsknotę za „zachodem”.

Na początek zacznę od tego, że nie taka dzika ta Tajlandia, jakby się mogło wydawać po wstępie. W zasadzie to całkiem cywilizowany z niej kraj. Ale niestety też bardzo turystyczny. Właśnie jedną z rzeczy które nas zaskoczyły były codzienne, kilkukrotne spotkania z Polakami. W niektórych miejscach (np. Phi Phi Island) miało się wrażenie, że rodaków jest tam więcej niż Tajów. A nawet więcej niż wszystkich innych narodowości razem wziętych. Ale nie o tym miałam pisać!

Upał, słońce i zabójcza klimatyzacja

Chyba nikogo nie zaskoczy informacja, że w Tajlandii jest gorąco – w końcu to kraj tropikalny. Jednak dla wielu osób, które do tej pory nie były w podobnej strefie klimatycznej, pierwsze spotkanie z tajskim powietrzem może okazać się szokiem. Jak się na to przygotować i co ze sobą zabrać, żeby móc cieszyć się wakacjami w tropikach?

Nasze pierwsze zderzenie z tą gorącą i lepką ścianą powietrza miało miejsce gdy wysiedliśmy z pociągu w centrum Bangkoku. W samolocie całą trasę była utrzymywana przyjemna temperatura wspomagana klimatyzacją. Wychodząc poczuliśmy delikatną duchotę, jednak na lotnisko (również klimatyzowanym) dostaliśmy się przez szczelny rękaw, w którym nie przeszkadzały nam długie dresy i bluzy. Oczywiście w toaletach szybko zmieniliśmy przebranie na szorty i przewiewne koszulki, jednak nie wychodząc na zewnątrz przesiedliśmy się na pociąg (klimatyzowany). Tacy szczęśliwi, że już na miejscu, że samolot doleciał, że nie odwołali nam więcej lotów, na ostatniej stacji założyliśmy nasze siedmiokilogramowe plecaki i zrobiliśmy nasze pierwsze kroki prosto w upalne, listopadowe słońce Tajlandii.

Powiem tak: przez pierwsze parę minut myślałam, że moje wakacje skończą się zanim w ogóle się zaczęły a ja sama skończę leżąc na chodniku (od połączenia ciężaru plecaka i żaru, który atakował z każdej możliwej strony). Jest naprawdę gorąco, szczególnie w dużych miastach zalanych asfaltem. Na wyspach jest odrobinę lepiej, czego przyczyną jest bliskość zbiorników wodnych, wszelkiego rodzaju zieleni oraz większych przepływów powietrza. Jednak wciąż – jest gorąco. Gorąco i wilgotno. Prysznice dwa razy dziennie to było dla nas minimum. W „gorsze” dni temperatura podskakuje do takiej wysokości, że siedząc na balkonie i pijąc poranną kawę jesteś w stanie podziwiać skraplającą się na twojej skórze wodę. Każdy oczywiście znosi takie temperatury inaczej, jednak bez względu na naszą „odporność”, powinniśmy przestrzegać kilku zasad.

 Najważniejszą rzeczą, o której trzeba pamiętać jest woda, dużo pitnej wody. O odwodnienie w Tajlandii bardzo łatwo, tak samo zresztą jak o udar słoneczny.

My, chociaż przez pierwsze dni odpowiedzialnie smarowaliśmy się filtrami, pilnowaliśmy się nawzajem, żeby przyjmować odpowiednią ilość płynów, a także w miarę możliwości korzystaliśmy z cienia, to z upływem czasu zaniedbaliśmy nasze rytuały, dzięki czemu spędziłam dwa wieczory w łóżku z przegrzaniem organizmu.

Drugą sprawą nie jest już temperatura, a samo słońce, którego nie zatrzymują nawet filtry pięćdziesiątki. Używaliśmy w zasadzie tylko takich, a i tak oboje po pierwszych trzech dniach wyglądaliśmy jak raki. Naprawdę warto zadbać o jak najlepszą ochronę przeciwsłoneczną. Nie chcę teraz zabrzmieć jak wasza nadopiekuńcza mama, ale bez okrycia głowy i odpowiednich kremów (najlepiej wodoodpornych) nie wychodzić!

Innym urokiem tropikalnych upałów jest nadużywana przez Tajów klimatyzacja. Pracuje wszędzie, w autobusach, pociągach, na dworcach, w sklepach, hotelach, restauracjach – wszędzie. Bardzo łatwo jest się rozchorować, szczególnie, że po paru godzinach spędzonych na rozgrzanym powietrzu bardzo kuszące jest nastawienie nawiewu w pokoju na 18 stopni. My, co prawda już jadąc na wakacje byliśmy oboje na antybiotyku, jednak na skutek nadużywania klimatyzacji (i jazdy na skuterze z mokrą głową), rozłożyliśmy się jeszcze bardziej. Efektem tego było wydanie ponad 900 batów na tabletki na gardło i zatoki.
Podsumowując – nie polecam!

Po dwóch tygodniach buźkę do słońca wystawiałam tylko do zdjęć 😂

Naturalny klimat Tajlandii jest oczywiście najmniejszą niespodzianką dla wszystkich, jednak wiele osób jedzie tam bez odpowiedniego przygotowania, więc zawsze warto przypomnieć sobie to i owo o zabezpieczeniach przed słońcem i upałem. A teraz kilka mniej oczywistych uroków Tajlandii.

Kraj wolnych ludzi

Tajowie mają niesamowity sposób życia. Przebywając w Tajlandii przez dwa tygodnie, miałam wrażenie jakby wszystko żyło własnym życiem, nie zważając na otoczenie. Najlepszym słowem określającym to zjawisko jest chyba wolność (zresztą „Thai” w języku Tajów oznacza nic innego jak wolność/wolny). Ciężko mi określić teraz gdzie bardziej się ją odczuwa – na wyspach, czy w dużych miastach. W każdym miejscu ma ona chyba swoją odmianę. Przebywając na Koh Lancie mogliśmy doświadczyć powolnego tempa życia jej mieszkańców, ich zaraźliwego i serdecznego uśmiechu, pogodności oraz ogólnego zadowolenia. Od wszystkiego i wszystkich bił relaksujący spokój. Nikt się nigdzie nie śpieszył, nie spinał, ani nie robił niczego co byłoby dla niego nienaturalne. W Bangkoku czy w Phuket natomiast wolność wylewała się roześmianymi tłumami na ulicę, w szczególności wieczorami. Każdy do każdego mógł podejść i zagadać. Nie było nic dziwnego w uśmiechnięciu się do nieznajomego. W porównaniu do wysp, codzienne życie zdecydowanie nabierało prędkości i kolorów, jednak mimo to było zadziwiająco odstresowujące (jestem raczej osobą, która nie czuje się dobrze w tłumach i głośnych miejscach, a mimo to cieszyłam się każdą spędzoną tam minutą). Jednak bez względu na lokalizację, najwspanialszym przejawem wolności jest ogromna tolerancja. W mojej ocenie jest to jeden z większych atutów Tajlandii. Nie jest ważne jakiej jesteś narodowości, w co wierzysz, czy jakie ciuchy na siebie zakładasz. Dopóki jesteś dla innych miły i okazujesz im szacunek, możesz być pewnym, że otrzymasz to samo.

Pan grający na niewidzialnej perkusji, Bangkok

Kult króla

Chyba każdy kto był w Tajlandii może powiedzieć, że są to dwie najważniejsze rzeczy w życiu Tajów. Przebywając tam należy je uszanować i najlepiej nie dyskutować na ten temat.

Rodzina królewska jest przez Tajów uwielbiana. Taką relację, w dużej mierze zawdzięczać można zmarłemu w 2016 roku królowi, który wypracował sobie swoimi działaniami więź z poddanymi. Wizerunek panującego obecnie króla i jego rodziny można znaleźć w wielu publicznych miejscach, w postaci obrazów i pewnego rodzaju ołtarzy. Najwięcej ich zobaczyliśmy już chyba w samym Bangkoku, gdzie również pierwszy raz spotkaliśmy się z odgrywanym hymnem. Codziennie o 8.00 i 18.00 z głośników puszczany jest hymn narodowy. Można się z tym spotkać na dworcach, w muzeach, kinach czy restauracjach. My początkowo nie wiedzieliśmy co się dzieje, bo mimo wcześniejszego poszukiwania przydatnych informacji i wskazówek na temat tego co wypada i nie wypada, nie natknęliśmy się na wpisy o hymnie. Na szczęście nie spotkaliśmy z żadnymi nieprzyjemnościami związanymi z naszym brakiem jakiejkolwiek reakcji na niego. Aleee jeżeli Ty wybierasz się do Tajlandii to wspomnę o tym, że w trakcie odgrywania hymnu należy wstać (nawet jeżeli jesteś tylko turystą). Nie narażaj się Tajom, brakiem szacunku dla kultury.

Warto o tym również pamiętać przy korzystaniu z tajskich batów. Widnieje na nich wizerunek króla, więc jakiekolwiek umyślne niszczenie ich, a nawet samo przydeptanie (gdy na przykład wiatr ci go porwie) równoznaczne jest z jego obrazą, a to może skutkować karą grzywny, a nawet pozbawieniem wolności.

Buddyjscy mnisi

Drugą ważną częścią życia Tajów jest religia. Większość mieszkańców to buddyści (około 95%), jednak w związku ze wspomnianą wcześniej tolerancją inne religie nie czują się odrzucane i swobodnie mogą praktykować swoją wiarę. Szczególnie widać to na południu Tajlandii gdzie duża część mieszkańców wyznaje islam. Muzułmanie mogą liczyć na jednakowe wsparcie finansowe od kraju co buddyści w sprawach dotyczących budowania świątyń i miejsc kultu.

Najciekawszą rzeczą, dotyczącą religii, jaka mnie zafascynowała w Tajlandii to obecność mnichów. Można ich spotkać dosłownie wszędzie, a w odróżnieniu od katolickich księży zdecydowanie rzucają się w oczy (jaskrawo pomarańczowych szat nie sposób nie zauważyć). Nie obowiązują ich opłaty za transport, czy zwiedzanie, a w publicznych miejscach, takich jak dworce czy muzea wiszą specjalne znaki informujące o ich pierwszeństwie (coś podobnego do znaku ustąpienia pierwszeństwa osobom starszym i kobietom w ciąży), nawet przed ciężarnymi. Buddyjska kultura mówi, że każdy dojrzały mężczyzna powinien chociaż raz w życiu przez pewien okres być mnichem. Co więcej, można nawet do trzech razy zmienić decyzję (po porzuceniu raz mnisich szat, można spróbować jeszcze raz). Nawet żonaty mężczyzna może zdecydować się na duchową ścieżkę, o ile zobowiąże się do rezygnacji z cielesnego kontaktu z byłą partnerką.

Some smiling guys 😊

Mnisi muszą przestrzegać 227 zasad, w tym zakazu jedzenie mięsa (tak dokładniej to zakazu zabijania żywych stworzeń i zakazu sprawiania cierpienia innym). Do tego nie posiadają zbyt wielu własnych rzeczy, nawet składniki na ich posiłki składają się z darów wiernych. Charakteryzuje ich opanowanie i pogoda ducha, które zawdzięczają medytacji i przestrzeganiu zasad życia mnicha.

Jako podróżująca kobieta, zwracam się do innych kobiet z prośbą aby uszanowały zasady i tradycje mnichów i gdy nadarzy się okazja do wspólnego zdjęcia, to żeby zachowały wymagany dystans fizyczny. Mnisi nie mogą w żaden sposób dotykać kobiet, dotyczy to nawet ich matek.

Targ amuletów, Bangkok

Sprawnie funkcjonujący chaos

To co nas z początku zadziwiło w Tajlandii to szalony ruch drogowy. Przyznam szczerze, że sama bałabym się do niego dołączyć. Jedynym miejscem gdzie poruszaliśmy się samodzielnie po drogach była Koh Lanta. Pomijając ogromne dziury w drodze, nierówno wylany asfalt, a czasami krzak na środku drogi, było tam zadziwiająco bezpiecznie na jazdę skuterem.  Jednak gdy tylko dotarliśmy do większych miast, uznaliśmy że nie ma co ryzykować i podróżować będziemy grabem. Niesamowite w tym wszystkim jest to, że to działa. Mimo zatrzymywania się taksówkarzy na środku głównych dróg, zajeżdżaniu sobie drogi i nieprzestrzeganiu jakichkolwiek zasad bezpieczeństwa (4 osoby na skuterze, w tym 2 dzieci i pies, przestają po paru dniach robić na tobie wrażenie) to wszystko jakoś razem funkcjonuje.

Tajskie żarcie

Dla nas było to jeden z głównych celów podróży. Po prostu kochamy jedzenie, kochamy dobre azjatyckie jedzenie. Dodatkowo jesteśmy uzależnieni od wychodzenia do nowych miejsc i próbowania nowych rzeczy, więc wyjazd był idealnym prezentem dla naszych podniebień. Ostatecznie jednak nasze oczekiwania delikatnie rozjechały się z rzeczywistością. W żadnym wypadku nie byliśmy rozczarowani. Po prostu trochę inaczej sobie wyobrażaliśmy tajską kuchnię. Tutaj uwaga dla wszystkich miłośników tajskiego jedzenia W POLSCE. To co tutaj jemy, chociażby w restauracjach w których pracują na patelniach sami Tajowie, jest , jakby to ująć, SPOLSZCZONE. Zresztą dotyczy to również innych zagranicznych dań. Jedzenie jest przygotowane tak, żeby oczywiście miało azjatycki charakter, ale jednak na ostateczną wersję mają wpływ dodatki i sposób przygotowania, który ma zadowolić polskie podniebienia. Poza tym, taki chociażby Pad Thai, u nas przygotowywany jest według określonych procedur, tak jak ustalił szef kuchni i często kosztuje powyżej 20 zł. W Tajlandii jest to danie, które dostaniesz w pierwszej lepszej, ledwo stojącej (co nie oznacza, że złej) knajpce. Większość gotujących, robi go już odruchowo, bez większego przykładania się, a i tak danie smakuje lepiej niż w niejednej popularnej polskiej restauracji. Kosztuje też zdecydowanie mniej, bo za dobrego Pad Thaia zapłacicie w Tajlandii około 8-10 zł. Mimo wszystko jednak prawdziwa kuchnia tajska różni się od polskiej kuchni tajskiej. Ja jestem miłośniczką zupy Tom Yum i bardzo się cieszyłam, że nareszcie będę mogła jej spróbować w prawdziwym wydaniu. Na radości się tylko skończyło, bo prawie przez dwa tygodnie pobytu w Tajlandii nie znalazłam odpowiednika taj NASZEJ zupy. Wszystkie których spróbowałam były przepyszne, ale nie był to tak uwielbiany przeze mnie smak. Tak więc nie nastawiać się, próbować i cieszyć się egzotycznymi smakami.

Bałagan i uwielbienie plastiku

Ostatnią rzeczą, o której chciałabym wspomnieć jest coś co mnie zawiodło, jednak szczerze liczę, że w przyszłości zmieni się na lepsze. A w zasadzie to są to dwie rzeczy.

Pierwszą jest bałagan jaki panuje na ulicach Tajlandii. Śmieci można znaleźć dosłownie wszędzie: na chodnikach w wielkich miastach, przy murach świątyni, pod restauracją, a nawet na tych rajskich wyspach z pocztówek. Myślę, że dużym problemem jest brak odpowiedniej liczby publicznych śmietników (jednego dnia chodziliśmy 20 minut po głównych ulicach Bangkoku z plastikowym kubeczkiem w ręce, bo nigdzie po drodze nie mogliśmy znaleźć miejsca, żeby go wyrzucić). Ludzie wyrzucają wszystko i wszędzie, co w połączeniu z wysoką temperaturą skutkuje niezbyt przyjemnym zapachem. Nasza Motława w Gdańsku, w porównaniu z rzekami w Bangkoku to czysty, przejrzysty strumień. Dodatkowo w miasteczkach nad samą wodą można spotkać się z odprowadzaniem wszystkich ścieków wprost do morza. Przy codziennych odpływach widać cały ten syf, który zalega na dnie i niszczy bajeczny tropikalny krajobraz z naszych wyobrażeń. Najgorszym doświadczeniem było jednak dla mnie, gdy po prawie godzinnym wiosłowaniu, dopłynęliśmy do ukrytej przed światem zatoczki na Phi Phi i powitały nas tam fale z siatkami, puszkami i pustymi buteleczkami po olejkach do opalania.

Inną sprawą jest zamiłowanie do plastiku. Chociaż są miejsca, które próbują z tym walczyć (Grandma’s House na Koh Lancie urzekło nas swoim podejściem, ale o nich napiszę jeszcze w poście dotyczącym tej cudownej wyspy) to jednak wiele sklepów i restauracji bazuje na wszelkich plastikowych produktach. Talerzyki, sztućce, słomki, kubeczki, torebki, wszystko. Jest to do tego stopnia absurdalne, że w supermarkecie potrafią ci podać kawę w plastikowym kubeczku, który wsadzają do plastikowej torebki (do tej pory nie wiemy po co), a dodatkowo dają ci do tego plastikową słomkę w plastikowym opakowaniu. Będąc pierwszy raz w życiu w tak niesamowicie pięknym miejscu jakim jest Tajlandia, wyjątkowo mocno zabolało mnie to ignoranckie podejście do życia i brak szacunku do planety, która jest naszym jedynym domem.







W innych częściach świata



Ostatnio Dodane

  • Madera – dla miłośników wędrówek

    Dziś coś, co dla mnie jest największą “atrakcją” Madery, czyli piesze szlaki. Kocham wędrówki w otoczeniu natury i górskie wspinaczki. Byłam już w naprawdę wielu pięknych miejscach na ziemi, ale […]

  • Madera – pierwsze spotkanie

    Bilety kupione, noclegi zarezerwowane, sterta ciuchów do spakowania już 3 razy się przewróciła. Zanim jednak załadujecie się ze swoimi wszystkimi tobołkami do samolotu, warto czegoś tam się dowiedzieć na temat […]

  • Madera – wyjazd na własną rękę

    Czego potrzeba do zorganizowania wyjazdu na Maderę? a) chęci wyjazdu na Maderęb) dwóch butelek rumu c) dwójki przyjaciół, którym wystarczy rzucić zalążek pomysłu, a kolejnego dnia kupujecie bilety i rezerwujecie […]


© Z Odrobiną Pokory